Będę chyba pierwszym który
powie coś złego o tym filmie...
takie połączenie Apocalypto i
Gwiezdnych wrót. Stworzono go w
typowej konwencji dla kina
amerykańskiego (rzeknę nawet, że
typowej do bólu ze wszystkimi
możliwymi motywami i wątkami) o
dzielnym księciu, który mimo
przeszkód ratuje swą ukochaną, a
przy okazji całe królestwo. Tyle
że nasz wspaniały książe nosi
niezadbane dredy i ostatni raz
mył się przy narodzinach, a
królestwem jest mała osada za
siedmioma górami, polami,
pustyniami...
Szczerze dziwię się
ludziom, którzy pisali o
wspaniałości efektów specjalnych
i o zdjęciach. Nie są niczym
nadzwyczajnym a na dodatek
dobrze widać co było kręcone w
terenie, co w studiu (wiele
niedociągnięć związanych z
pogodą itp.) a co stworzono na
komputerze.
Uff... teraz coś
pozytywnego. Urzekła mnie muzyka
która dodawała klimatu, ale nie
był to klimat też taki jaki być
powinien.
Podsumowywując... na
typowy film amerykański idzie
się tak jak i grecy szli do
teatru. Wiedzieli jak się
skończy, ale i tak przybywali
tłumnie, a teraz i kasowo. W
filmie ważnym momentem było
spotkanie przez głównego
bohatera tygrysa szablozębnego.
Czy sam film był właśnie takim
szablozębem? Czy chociaż
zmutowanym ptakiem dodo. Nie,
ale na pewno dobrym mamutem
roboczym, na który pójdą tłumy
żeby zabić czas.
300: Poczatek Imperium
300: Poczatek Imperium
rez.Jan Kowalski obsada:
Jan Kowalski, Katarzyna Cichopek, Mariusz Pudzianowski
grany w:
CinemaCity, Silverscren, Multikino, Baltyk
Będę chyba pierwszym który powie coś złego o tym filmie... takie połączenie Apocalypto i Gwiezdnych wrót. Stworzono go w typowej konwencji dla kina amerykańskiego (rzeknę nawet, że typowej do bólu ze wszystkimi możliwymi motywami i wątkami) o dzielnym księciu, który mimo przeszkód ratuje swą ukochaną, a przy okazji całe królestwo. Tyle że nasz wspaniały książe nosi niezadbane dredy i ostatni raz mył się przy narodzinach, a królestwem jest mała osada za siedmioma górami, polami, pustyniami...
Szczerze dziwię się ludziom, którzy pisali o wspaniałości efektów specjalnych i o zdjęciach. Nie są niczym nadzwyczajnym a na dodatek dobrze widać co było kręcone w terenie, co w studiu (wiele niedociągnięć związanych z pogodą itp.) a co stworzono na komputerze.
Uff... teraz coś pozytywnego. Urzekła mnie muzyka która dodawała klimatu, ale nie był to klimat też taki jaki być powinien.
Podsumowywując... na typowy film amerykański idzie się tak jak i grecy szli do teatru. Wiedzieli jak się skończy, ale i tak przybywali tłumnie, a teraz i kasowo. W filmie ważnym momentem było spotkanie przez głównego bohatera tygrysa szablozębnego. Czy sam film był właśnie takim szablozębem? Czy chociaż zmutowanym ptakiem dodo. Nie, ale na pewno dobrym mamutem roboczym, na który pójdą tłumy żeby zabić czas.